Sprawdź nas:
To oczywiste, że każdy stara się żyć swoim życiem. Każdy przechodzi gorsze i lepsze dni, miesiące, lata. I dobrze. Życie to przecież sinusoida, istny cykl, który jest obrazem życia - kiedy patrzysz na oscylator widzisz dokładnie jak to wygląda. Życie pędzi w górę i w dół, sami mając jakieś ambicje popychamy nasze życie ku lepszemu. Staramy się pokonywać lęki, bariery aby rosnąć, uczyć się, stawać się spełnionym - czy to na polu zawodowym, czy rodzinnym - idziemy do przodu. Linia życia trwa, ale nie jest to przecież linia prosta.
Piszę to z perspektywy osoby, rodzica, który z diagnozą Dystrofii Mięśniowej Duchenne’a u swoich małych dzieci zmaga się od roku. Zmagamy się z tym jako rodzina - mąż i żona. Są w tym również dzieci, mniej lub bardziej świadome, ale pytania „po co?”, „dlaczego?” pojawiają się niejednokrotnie przy ćwiczeniach czy wizytach w szpitalach… lub nawet plakatach wydarzeń, zbiórek. Jak wytłumaczyć dziecku co mu jest, kiedy sam do końca próbujesz zrozumieć czym jest DMD? Wiedza to jedno, zrozumienie tego, to drugie.
U młodych rodzin, u których pojawia się Dystrofia Mięśniowa Duchenne’a, sinusoida zaczyna wyraźnie się zaznaczać. Przypuszczenie, pierwsza wizyta u specjalisty, diagnoza - woda zaczyna drgać. Perspektywa życia z DMD to już konkretna fala. Nie jeden surfer by się ucieszył… ale może się zdarzyć, że tuż za falą natrafiasz na skałę.
Nasz pierwszy rok z DMD to istny rollercoaster. Jedna wielka huśtawka nastrojów. Nadzieja miesza się z lękiem, bezradność z chęcią działania. Cały czas boksujesz się z myślami, runda po rundzie, jak Robert De Niro we „Wściekłym Byku”. Można powiedzieć, że z dnia na dzień funkcjonowaliśmy dwubiegunowo. Jak w tym wszystkim radzić sobie w pracy? W życiu rodzinnym? W najbliższej społeczności? Gdyby nie początkowe wsparcie najbliższych przyjaciół zapewne pogłębialibyśmy nasz stan niemocy i czekali na gong kończący kolejną rundę. Dzięki Bogu mamy cudownych przyjaciół i ludzi wokół nas, którzy świadczą o sobie, poświęcają nam swój czas, po prostu są - zbytnio nawet o to nie prosimy. Każdy z nich ma przecież swoje życie, obowiązki… u nich też są lepsze i gorsze dni. Z tego miejsca bardzo Wam, drodzy przyjaciele, dziękujemy, za obecność!
A dlaczego mówimy o tym DMD? Rok temu jeszcze nic nie wiedzieliśmy o tej chorobie. Trudno powiedzieć czy wiedzieliśmy cokolwiek o jakiejkolwiek chorobie genetycznej. Zdajemy sobie sprawę, że nie jesteśmy jedyną rodziną, która zmaga się z tym czy innym schorzeniem. Jest sporo rodzin, które gdzieś w Polsce przeżywa swoją tragedię, swoje problemy z akceptacją choroby, z akceptacją innych osób z powodu choroby, z ocenianiem, wyśmiewaniem, błędnym spostrzeganiem… często z takim problemem rodziny pozostają sami, wewnętrznie.
Od ponad roku zauważam, jak wiele rodzin z DMD jest w tej samej piaskownicy, na placu zabaw ze swoimi grabkami, łopatkami, foremkami. Sporo nowych rodzin dochodzi, próbując zrozumieć zasady tej zabawy. Z niektórymi rodzicami mam kontakt, niektórzy piszą sami - dziękuję, że dzielicie się sobą, swoim doświadczeniem, ale również obawami i lękami. Czy tylko rodziny z Duchenne’em zrozumieją inne rodziny z Duchenne’em? Może brzmi to pretensjonalnie, ale z reguły tak to wygląda. Tworzymy przez to również (niestety) zamkniętą społeczność, ze względu na rozumienie choroby, etapy obchodzenia się z myślami, procesami, szukaniem możliwości leczenia, załatwianiem spraw, ciągłą gonitwą… 14 czerwca odbędzie się (lub odbył się, zależy kiedy to przeczytasz) webinar o Dystrofii Mięśniowej Duchenne’a, wypowiedzą się specjaliści z Polski na ten temat… tylko czy ktoś oprócz samych dotkniętych tą chorobą obejrzy prelekcje, aby dowiedzieć się na czym polega DMD? Nie sądzę. Kogo to, w codzienności i zabieganiu, obchodzi. I nic nam do tego. Każdy żyje przecież swoim życiem. Ale są osoby, które mimo niewiedzy, pomagają Duchenowcom, w tej nierównej walce i często bezinteresownie.
Jak wygląda apogeum huśtawki nastrojów przy funkcjonowaniu z DMD w rodzinie? Na początku czerwca wyjechaliśmy do rodziny na Kurpie, mogliśmy odetchnąć innym powietrzem, odświeżyć głowy… w trakcie otrzymaliśmy wiadomość od profesora z Belgii, że możliwa jest terapia dla starszego Tymona (z początku takiej możliwości nie było). Szok, niedowierzanie, nadzieja, ulga, obawa. Nowy lek, pierwsza faza testów, Tymon się łapie. To jak trafienie szóstki w lotto. Po rozeznaniu i kolejnych pytaniach czy to rzeczywiście na naszą mutację (delecja 46-50) otrzymaliśmy odpowiedź, że to jednak nie dla nas. Profesor pomylił liczby 46-50 z 45-50. Przy takiej ilości pacjentów można coś przeoczyć. Istotne to, że o nas pamięta.
Drążąc temat, ostatecznie uzyskaliśmy jasną odpowiedź od profesora, że dla naszej mutacji są obecnie dwie szanse - Givinostat oraz przede wszystkim mikrodystrofina. Co przyniesie nam kolejny rok, co przyniesie medycyna, okoliczności, życie dla naszych chłopców?
Będąc lekko przybity całą sytuacją, rozmawiałem z przyjacielem. Przypomniał mi jedną rzecz, którą noszę obecnie w sercu. Z perspektywy dzisiaj, nie widać, aby moi synowie byli chorzy. Miłość do nich jest niezmienna. „Nie martw się zatem o jutro, bo jutro samo zatroszczy się o siebie. Starczy dniowi jego własnej biedy” (Mt 6,34).
Robert